Kiedy Szwedzi pustoszyli nasz kraj, zaszli także i do Kozienic. 6 kwietnia 1656 roku oddziały Stefana Czarnieckiego dotarły do Zwolenia, gdzie dowiedziały się o odwrocie Fryderyka Badeńskiego, spieszącemu pierwotnie na pomoc Karolowi Gustawowi, uwięzionemu w obozie w widłach Sanu i Wisły. Czarniecki natychmiast podjął decyzję o pościgu i pod Kozienicami uderzył na szwedzką ariergardę o czym pisał Henryk Sienkiewicz w powieści „Potop”: „Wreszcie pod Kozienicami wpadli na ośm chorągwi szwedzkich, pod wodzą Torneskilda. Laudańska, idąca w przodku, pierwsza dojrzała nieprzyjaciela i nie odetchnąwszy nawet, natychmiast skoczyła ku niemu w dym. Drugi poszedł Szandarowski, trzeci Wąsowicz, czwarty Stapkowski. Szwedzi mniemając, że z jakimiś partiami mają do czynienia, stawili w otwartym polu czoło i w dwie godziny później nie pozostała jedna żywa dusza, która by mogła do margrabiego dobiec i krzyknąć, że to Czarniecki idzie. Po prostu rozniesiono na szablach owe ośm chorągwi, świadka klęski nie zostawując. Po czym ruszyli, jakby kto sierpem rzucił, do Magnuszewa, szpiegowie bowiem dali znać, iż margrabia badeński z całym wojskiem w Warce się znajduje”. Część Szwedów wraz z kilkuset wozami pełnymi wojennych łupów oraz armat miała znaleźć śmierć w głębinach kozienickiego jeziora. Nic dziwnego, że do dziś miejscowa ludność opowiada różne dziwy o jeziorze, o zatopionych w nim skarbach oraz szwedzkiej broni i zbrojach.