Żył sobie kiedyś w Puszczy Kozienickiej młody chłopak Bożydar, który był butny i nikogo nie słuchał. Prosiła go matka, aby się słuchał, prosił go ojciec, by od domu daleko nie odchodził, a on tylko głową kręcił i na poszukiwanie zakopanego skarbu chciał wyruszyć. Zasłyszał kiedyś od starszych, że w środku puszczy skarb pod wielkim dębem się kryje, a kto go odkryje bogatym do końca swych dni będzie. Wyszedł więc z domu o świcie, kiedy rodzice mocno spali, zabierając ze sobą kawałek chleba i wody butelkę. Szedł kilka dni, nim do środka puszczy doszedł. Tam dostrzegł ogromne drzewo, pod którym kopać zaczął. Wnet pojawiła się czarownica, która skarbu strzegła i pytać go zaczęła: co jest dla niego największym skarbem, czy złoto, dzięki któremu będzie żył jak pan, czy miłość matczyna. Bo jeśli złoto wybierze to matki już nie zobaczy. Bożydar zastanawiać się zaczął bo i jedno i drugie miłe mu było. Pomyślał wszakże, że jak złoto wybierze to i pracować więcej nie będzie musiał. Wtem ziemia się rozstąpiła i skarb w szczelinie ogromny zobaczył, lecz łezka w oku mu się zakręciła na myśl o matce. Jednak było już za późno, decyzja podjęta. Żal się wiedźmie chłopaka zrobiło, że za matką łzy wylewał i na odwiedziny zezwoliła. Mimo wszystko warunek jeden postawiła, jeśli złota się wyrzeknie i będzie z nią skarbu pilnował, to codziennie między nocą a świtem, gdy jutrzenka swe konie zaprzęga, będzie mógł na chwilę odwiedzać rodzinną chatę. A żeby zdążył to czynić, w jastrzębia go przemieniła. Od tamtej pory jastrząb codziennie w drogę wyruszał – od chaty rodzinnej do miejsca ukrytego skarbu. Starzy ludzie powiadają, że gdy się dobrze przyjrzeć to o świcie widać, jak cień jastrzębia nad drogą się porusza. A wytrwałym obserwatorom jego lotu, miejsce skarbu skrzydłami wskazuje.

autor: Aleksandra Wieczorek